22 maja 2014

Holograficzne zaklęcia

Dziś będzie krótko i na temat. (Krótko nie wyszło, ale na temat jest ;)) Niech mówią zdjęcia.
Przychodzę z jedną z wiosennych nowości lakierowych od Catrice - holograficznym lakierem o numerze 46 i zabawnej nazwie Berry Potter & Plumbledore. Do Harry'ego Pottera mam niesamowity sentyment, co mogło trochę wpłynąć na decyzję o zakupie tego produktu ;)

Plusy:
+ kolor. Holograficzny błękitny shimmer zatopiony jest w fioletowej bazie. Lakier w zależności od światła przyjmuje barwy od bardzo nasyconego połączenia tych dwóch kolorów, przez fiolet (w słabym świetle) do nawet czegoś w rodzaju stalowej szarości (bardzo słabe światło). Czasem można w nim dostrzec nawet zielone tony. Daje niesamowity efekt, chociaż nie rzuca się w oczy - i jest to moim zdaniem duży plus - za to kiedy już się go zauważy, to ciężko oderwać wzrok. :) Absolutnie cudowny.
+ pędzelek. Wiele osób narzeka, ale ja bardzo lubię szerokie, płaskie pędzle Catrice.

+/- trwałość. Noszę go drugi dzień (w zasadzie trzeci od pomalowania) i jeszcze nigdzie się nie starł ani nie odpadł. Nie wiem co prawda, czy nie odpadnie za chwilę (dlatego +/-), ale ostatnio to dobry wynik na moich paznokciach. Obawiam się, że wina leży w wysuszaczu Sally Hansen Insta-Dri, bo obserwuję zupełną utratę trwałości lakierów, od kiedy go używam :/

Minusy:
- konsystencja. Na początku jest ok i rozprowadza się nienajgorzej, ale bardzo szybko gęstnieje i nieładnie wyciąga się poza paznokieć. Koniec końców ciężko rozprowadzić go równo.
- krycie. Mam dwie warstwy, ale w odpowiednim świetle widać prześwity. Przydałaby się trzecia.
- schnięcie. Bez wysuszacza i to po każdej warstwie, nie da rady, a i tak przez pewien czas po malowaniu bardzo łatwo go jeszcze uszkodzić. Dlatego nie dołożyłam tej trzeciej warstwy.

Czy mimo wszystko warto?
Jak diabli ^^




 W słońcu

 W słońcu                                              W cieniu

 W świetle zachodzącego słońca

Żeby było bardziej tajemniczo - z nietypowym zielonym kamieniem znalezionym na spacerze :)

Tyle na dziś. Pozdrawiam!

15 maja 2014

Nakrapiane paznokcie, czyli sroka

A innymi słowy mega spóźniony wielkanocny mani ;)
W sumie to żaden "mani", tylko jeden lakier. Zapraszam na krótką prezentację Magpie z kolekcji Models Own Speckled Eggs :)


W lakierach z tej serii zakochałam się od pierwszego wejrzenia i od razu postanowiłam, że któryś zagości na moich paznokciach w Wielkanoc. Z czasem koncepcja wyewoluowała do "kupię dwa i zrobię gradient", ale koniec końców kupiłam tylko jeden lakier. Wybrałam miętę o nazwie Magpie, czyli sroka.

Cóż mogę o nim powiedzieć? Jest cudowny. W miętowym kremie zatopione są czarne matowe sześciokąty i kropki. Sam lakier kryje słabo i do pełnego krycia potrzebuje trzech warstw (oj, bardzo bym się zawiodła, próbując stworzyć z tego gradient... ;)). Niby jest to minus, ale dzięki takiemu nawarstwieniu część drobinek jest przykryta, co daje bardzo naturalnie wyglądający efekt - paznokcie naprawdę przypominają nakrapiane jajeczka :)
Nakłada się względnie dobrze, pędzelek jest bardzo gęsty i nie jest trudno dobrze rozprowadzić lakier. Jednak przy zasychaniu robi się glutowaty i ciągnący, co może prowadzić do tego, że kiedy odrywamy pędzelek od paznokcia ciągnie się za nim jak ser na pizzy ;) (używałam go raz w niskiej temperaturze i bardzo musiałam na to uważać) Wymaga topu, bo powierzchnia przez ten glitter jest bardzo nierówna.
Dobrze trzyma się na paznokciach, nie odpada szybko. Ja nosiłam go tydzień, bo nie mogłam się z nim rozstać, a pewnie trwałoby to dłużej, gdyby nie fakt że musiałam zrobić mani na inną okazję ;) Żałowałam tego tym bardziej, że zmywanie go okazało się horrorem. Takiego uparciucha jeszcze nie miałam. Bez folii ani rusz, a nawet po wymoczeniu pod nią i tak trzeba było niemalże zdrapywać drobinki... Lakier naprawdę jest super śliczny, ale taki finisz pozostawia niesmak.


Na palcu wskazującym mam tylko dwie warstwy lakieru, nie wiem czy widać to na zdjęciach - na żywo było :)

Muszę opracować sobie jakiś dobry sposób obrabiania zdjęć, bo zajmuje mi to wieki i przez to nie aktualizuję bloga ;) No dobrze, nie tylko przez to, zajmuję się jeszcze paroma innymi rzeczami i przyznaję bez bicia, że blog nie jest moim priorytetem. Poza tym - z moimi paznokciami jest naprawdę źle. Odstawiłam Nail Teka bo się popsuły zupełnie. Korzystając z promocji w Rossmanie kupiłam odżywkę Diamond Strenght Sally Hansen i pokładam w niej duże nadzieje, w dodatku nieśmiało myślę że są uzasadnione: użyłam jej przed ostatnim wyjazdem i zarówno ona, jak i paznokcie przetrwały bez szwanku trzy dni mieszkania w namiocie :) Oprócz tego zmuszam się do jedzenia słonecznika, a tabletki Bio Silica Max czekają aż ustabilizuje mi się trochę tryb jedzenia. Jak ktoś chce, niech potrzyma kciuki za moją batalię, bedzie mi miło :)